27.09.2017 11:36 0 [Tekst i foto: Krzysztof Szkurłatowski/Pracownia Pozytyw]

Siedem dni w półtorej godziny – koncert Voo Voo w Filharmonii Kaszubskiej

W Wejherowie, w niedzielny wieczór (24 września) zespół Wojciecha Waglewskiego zakończył swoją urlopową przerwę i rozpoczął nowy sezon koncertowy. Zainaugurował go występem prezentującym muzykę z płyty wydanej w marcu 2017 roku.

Album zatytułowany „7” zawiera siedem utworów opisujących kolejne dni tygodnia. Z tym że tydzień Voo Voo zaczyna się w „Środę”, bo taki właśnie tytuł nosi pierwsza kompozycja. Każda z piosenek na płycie, tak jak dni tygodnia, ma odmienny charakter i dramaturgię. Odnosi się także wrażenie, że niektóre z nich się dłużą, snują się niespiesznie, sennie wręcz. Inne znów przesycone są atmosferą niepokoju, może nawet nerwowości. Są też piosenki pełne nadziei i pogodnych wspomnień. W tekstach, jak zawsze u Waglewskiego osobistych, ale zarazem uniwersalnych, przewijają się opowieści o jego (i naszych) codziennych radościach, smutkach, obawach, monotoniach.

Na wejherowskim koncercie Voo Voo, nawet jeśli ktoś znał utwory z płyty, mógł mieć problemu z ich rozpoznaniem, bo ich aranżacje i brzmienie zostały mocno zmienione. Piosenki z płyty wykonane na żywo stały się rozimprowizowanymi, zagranymi z większą energią i dynamiką długimi, kilkunastominutowymi kompozycjami. Z tego właśnie znany jest zespół Waglewskiego – nieschematycznego podejścia do własnej twórczości. Żaden z kilkudziesięciu koncertów Voo Voo, w których uczestniczyłem, nie polegał na prostym odegraniu muzyki z opublikowanej ostatnio płyty. Idąc na koncert tego zespołu, trzeba się spodziewać niespodziewanego.

Zagrane w Filharmonii Kaszubskiej utwory nie miały struktury piosenkowej, a ich linie melodyczne często uciekały w kierunku freejazzowym, by po kilku minutach ewoluować w stronę ambientowego i transowego pulsowania lub pozornego chaosu dodekafonicznego pełnego gitarowych i saksofonowych sprzężeń i pogłosów. Sporo do tego dźwiękowego wizerunku wniósł Piotr Chołody, który pojawił się na scenie już w pierwszym utworze. Dźwięki wydawane przez mięte i darte przez niego gazety (lub czasopism) stanowiły świetne uzupełnienie gry zespołu. Słuchając tej muzyki można mieć wrażenie, że zespół zatoczył koło i w twórczy sposób powrócił do klimatów z koncepcyjnych albumów takich jak „Sno-powiązałka” (1987) i „Oov Oov” (1998).

Obcowanie z tą muzyką wymaga pewnego wyrobienia. Z podsłuchanych po koncercie opinii wiem, że nie wszystkim słuchaczom w pełni przypadła do gustu taka formuła. Część publiczności, która nie zapewne nie poznała jeszcze ostatniej płyty Voo Voo, oczekiwała brzmień zbliżonych do tych wykonywanych przez zespół przed kilku laty, utworów bardziej melodyjnych. A na niedzielnym koncercie łatwe do zapamiętania melodie pojawiały się rzadko. Nawet zagrany na bis hit „Nim stanie się tak”, znany chyba większości Polaków, przybrał formę zbliżoną do reszty utworów – nieoczywistą, improwizowaną, ze zmienioną linią melodyczną.

Działający od trzydziestu lat zespół Waglewskiego przechodził rozmaite metamorfozy i fascynacje muzyczne, lecz zawsze trzymał wysoki poziom artystyczny. Wejherowski koncert Voo Voo potwierdza tę tezę. Jeśli będziecie mieli okazję, wybierzcie się na ich koncert koniecznie. Nie nastawiajcie się jednak, że usłyszycie ze sceny chóralne „łobi jabi”. Tym razem Wojciech Waglewski, Mateusz Pospieszalski, Karim Martusewicz, Michał Bryndal i Piotr Chołody opowiedzą wam zupełnie inne historie. A po występie, w garderobie, chętnie podpiszą płyty i wymienią parę zdań.

[Tekst i foto: Krzysztof Szkurłatowski/Pracownia Pozytyw]


Czytaj również:

Trwa Wczytywanie...