12.07.2012 14:46 0

Seahawks Gdynia w walce o puchar Topligi

Piotr Osiecki / Seahawks.pl

W najbliższą niedzielę 15 lipca o godzinie 17:00, na Stadionie Narodowym przy alei Księcia Józefa Poniatowskiego 1 w Warszawie, o tytuł Mistrzów Topligi 2012 zmierzą się Seahawks Gdynia i Warsaw Eagles.

Pierwszy sezon Topligi zakończy widowisko, które już przed jego rozpoczęciem okrzyknięto najważniejszym meczem w historii futbolu amerykańskiego w Polsce. O tym, kto wygra NAC SuperFinał VII PLFA przekonamy się na najnowocześniejszej arenie w kraju, przy dopingu rekordowej, przypuszczalnie około 15-tysięcznej widowni. Na przeciw siebie staną dwie najlepsze ekipy sezonu zasadniczego: Seahawks Gdynia i Warsaw Eagles.

Gospodarzem – przynajmniej z formalnego punktu widzenia – będzie zespół z Gdyni, bo z bilansem 9-1 zajął pierwsze miejsce w ligowej tabeli. Jastrzębie w półfinale łatwo poradziły sobie z Silesią Rebels (52:7), a w ich barwach najjaśniej błyszczał ponownie rozgrywający Kyle McMahon. Amerykanin zdobył w sezonie zasadniczym 12 przyłożeń biegowych (gorszy tylko od Nilesa Mittascha) i aż 34 razy podawał na touchdown (zdecydowanie miejsce pierwsze), trudno się więc dziwić, że to na jego powstrzymaniu będą się w niedzielę skupiać rywale.

  • Czułem presję przed każdym meczem tego sezonu, ten nie jest w żaden sposób inny. Staram się używać tego jako motywacji do jak najlepszej gry – mówi sam McMahon. Nieco bardziej dosłowny jest running back Seahawks, Sebastian Krzysztofek, który ma dla warszawskich Orłów przyjacielską poradę. - Słyszałem, że Eagles gorączkują się jak zatrzymać Kyle'a. Mam dla nich złą wiadomość: po pierwsze im się to nie uda, a po drugie ma on jeszcze 5 innych, świetnych opcji w ataku i najlepszą linię ofensywna w kraju – mówi najczęściej punktujący polski biegacz tego sezonu.

W finale chciałby, żeby jego zespół po tak dobrym roku „postawił kropkę nad i”. 7 z 8 dla Eagles Jakub Zduń, skrzydłowy Orłów, nie uważa, żeby jego zespół (najwięcej punktująca ofensywa i najlepsza – ex aequo z Devils – defensywa sezonu) musiał „bać się” kogoś w szeregach rywali.

  • Jastrzębie to dobra drużyna ze zdolnymi polskimi zawodnikami i dobrymi graczami z zagranicy. Mam dla nich dużo szacunku, ale wierzę, że można ich pokonać. Raz w tym roku już to zrobiliśmy – mówi, przypominając wygraną 52:22 warszawiaków w Gdyni. W rewanżu było już jednak gorzej, bo to gdynianie byli górą w stolicy (34:24). - Zaskoczyli nas wtedy onside-kickami, ale pewnie zdają sobie sprawę, że ten element naszej gry poprawimy i szykują jakieś nowe zagrania na ten mecz. W tamtym spotkaniu długo rozkręcić nie mógł się też nasz atak. Daliśmy sobie narzucić ich styl gry. - Teraz tak nie będzie – dodaje receiver. Eagles sami mogą się zresztą pokusić o jakąś niespodziankę przy wykopach i w swoich formacjach specjalnych. Nowych ustawień próbowali w wygranym 1 lipca półfinale z Devils Wrocław.

  • Czy możecie spodziewać się czegoś nowego? Zrobimy wszystko, co może nam pomóc w odniesieniu zwycięstwa – mówi z tajemniczym uśmiechem Brett Peddicord, kicker zespołu z Warszawy. - Czujemy, że przecież wygraliśmy 7 z 8 kwart, które w tym sezonie zagraliśmy przeciwko Seahawks – dodaje Amerykanin zapewniając, że morale są w szeregach Eagles wysokie. - Niestety nasze błędy i brak skupienia kosztował nas drogo w tym drugim meczu, ale wiemy, że wystrzegając się prostych błędów i grając swoje zakończymy sezon na szczycie.

W obu tegorocznych potyczkach padało mnóstwo punktów, co zapowiada z jednej strony świetnie widowisko dla kibiców, a z drugiej... pracowity dzień dla obrońców. - Kevin Lynch (rozgrywający Eagles, 26 podań na przyłożenia w sezonie – przyp.red.) ma dobry przegląd pola więc pewnie będę miał co robić – mówi cornerback Seahawks, Maciej Siemaszko. - Z takim rywalem nie można pozwolić sobie na jakikolwiek błąd czy moment zawahania, bo wynik końcowy będzie pewnie przypominał ten z ubiegłorocznego finału – dodaje Siemaszko, mając na myśli SuperFinał VI, który rozstrzygnięto różnicą zaledwie... jednego punktu.

A skoro o historii mowa, 15 lipca Seahawks i Eagles przejdą do niej jako zespoły najczęściej spotykające się w finałach PLFA. To będzie już ich trzecie starcie w najważniejszym meczu sezonu. Jak dotąd dwukrotnie wyżej szybowali w nich warszawiacy, wygrywając w 2006 wyraźnie 34:6 i dwa lata później, po zabójczej końcówce 26:14. - Trzeci raz to już nieomal klasyk – mówi jeden z weteranów tych starć, Zduń. - Poprzednie finały były dla nas szczęśliwe, oba świetnie pamiętam i miło wspominam. Statystyki jednak nie grają. Postaramy się udowodnić, że jesteśmy lepsi i mam nadzieję, że po niedzieli bilans naszych finałowych spotkań będzie wynosił 3:0 dla Eagles.

Na przysłowiowe „do trzech razy sztuka” muszą z kolei liczyć fani gdynian, dla których byłoby to pierwsze mistrzostwo kraju. - Ta myśl „do trzech razy...” rzeczywiście się nasuwa, ale staramy się nie podchodzić do tego w ten sposób – mówi, pamiętający oba przegrane finały Siemaszko. - To zupełnie inne drużyny, inne czasy, a każdy zawodnik jest bogatszy o nowe doświadczenia. Wiemy na co nas stać i chcemy to pokazać na Stadionie Narodowym. Wtedy okaże się, czy to wystarczy do bycia numerem 1.

Samo miejsce rozegrania finału było w tym roku źródłem dodatkowej motywacji dla wszystkich polskich futbolistów. Szczególnie dla warszawiaków, którzy Stadion Narodowy oglądali przez cały sezon. - Widzieliśmy go prawie każdego dnia, jadąc na treningi i na siłownię. To zachęcało nas do jeszcze ostrzejszej pracy. Myśl o tym, że teraz będziemy mogli na nim zagrać jest naprawdę surrealistyczna – mówi Peddicord. - Widzę Narodowy codziennie.. z okna swojego mieszkania. Świadomość, że w niedzielę wybiegnę na jego murawę walczyć o Mistrzostwo Polski jest naprawdę niesamowita – dodaje Zduń. Jastrzębie, mimo że w roli gospodarza, będą musiały oczywiście dojechać do stolicy, ale to tylko drobne utrudnienie. - Dla graczy to żaden problem. Jesteśmy grupą świetnych ludzi i uwielbiamy razem przebywać, a ten wyjazd da nam na to dodatkową szansę – zapewnia Krzysztofek. Zespół z Gdyni nie musi też martwić się o wsparcie z trybun, bo samymi autokarami organizowanymi przez klub zjedzie tam ponad pół tysiąca fanów w czarno-żółtych barwach.

Pozostaje więc ostatnie pytanie. Po świetnym sezonie w wykonaniu dwóch zespołów z drapieżnymi ptakami w nazwach, który z nich zakończy tegoroczny lot z pucharem? - Kiedy patrzę w oczy moich kolegów z zespołu widzę pragnienie zwycięstwa, oni chcą tego najbardziej. To będzie wyrównane spotkanie. Zadecyduje forma dnia. Zapowiada się świetna zabawa – mówi McMahon. - Obie drużyny znają swoje silne i słabe strony, zadecydują szczegóły - wtóruje mu jego running back, Krzysztofek. - Wierzę w nas. Chcemy w niedzielę z pełną determinacją wyjść na boisko i wykonać jak najlepiej zadania jakie nakreślili nam trenerzy. Wierzę, że jeśli to zrobimy, wygramy to spotkanie – podsumowuje Zduń.

Poza sportowymi emocjami fani już na 4 godziny przed otwierającym mecz rzutem monetą (który wykona kapitan Tadeusz Wrona) będą mogli wspólnie, w amerykańskim stylu grillować na promenadach stadionu. Gdy zajmą miejsca na trybunach zobaczą też paradną musztrę, koncert zespołu SheMoans i będą mogli wziąć udział w konkursach przygotowanych przez organizatorów. Wszyscy, którzy tego dnia pojawią się przy alei Księcia Paderewskiego przede wszystkim wyślą jednak ważny komunikat do reszty naszego kraju: futbol amerykański istnieje, właśnie wszedł na sportowe salony Polski i planuje zostać tam jak najdłużej.


Czytaj również:

Trwa Wczytywanie...